Dzień 7.
- Kolejna, tym razem krótsza, wizyta w Seattle. Na początku spontaniczne zwiedzenie EMP Museum (Experimental Music Project). Chyba najdziwniejszy budynek w tym mieście.
W środku najbardziej spodobała mi się kolumna cała zakryta gitarami. Poniżej gitara własnoręcznie - delikatnie mówiąc - zniszczona przez Kurta Cobaina z Nirvany podczas jednego z koncertów. Na kolejnym zdjęciu oryginalny strój Jimi'ego Hendrixa! -
- Ogromna fontanna w Downtown Seattle :) -
- Dalszy spacer w okolicach Space Needle. Niestety tego dnia nie udało nam się wjechać na ostatnie piętro tego budynku, ponieważ o 16 umówieni byliśmy ze znajomymi rodziny, u której nocowałam, a pierwsze dostępne wejście miało mieć miejsce o 15.30 bodajże. Zaznaczę tylko, że dowiedzieliśmy się o tym już ok. godziny 12-13. -
- Chihuly Garden and Glass. Tutaj też zabrakło nam czasu na zwiedzenie, poza tym bilety wstępu do amerykańskich muzeów są moim zdaniem kosmicznie drogie, a przynajmniej w porównaniu z naszymi polskimi obiektami. odwiedziliśmy jednak sklep - a produkty w nim wyeksponowane robił ogromne wrażenie. Cena "kawałka kolorowego szkła" , jak ktoś mógłby rzec, na drugim zdjęciu? Takie tam... 12 tys.$ ;) -
- Pacific Science Center - Pacyficzne Centrum Nauki. Niestety, w to miejsce również nie zajrzeliśmy. Czas nie ma jednak litości :P -
Dzień 14.
- Drugi tak bardzo intensywny dzień, zaraz po wycieczce do Hurricane Ridge i La Push nad Oceanem Spokojnym. Po powrocie z Ellensburga, gdzie odbywał się Business Week, do Seattle, ok. godz. 12, praktycznie od razu ruszyłam z Panem Zbyszkiem w kierunku Mount Rainier, na zobaczeniu którego na żywo niezmiernie mi zależało. A oto i on! :) -
- Warunki kompletnie inne niż w naszej ojczyźnie. W Stanach na wysokość +/- 5000m n.p.m. wjechaliśmy samochodem! Jak kilkuset innych ludzi dokładnie w tym samym czasie... Znalezienie wolnego miejsca parkingowego graniczyło wręcz z cudem.
Szczerze mówiąc, zdecydowanie bardziej lubię powspinać się po górach, jak to jest np. w moich ukochanych Tatrach czy też Bieszczadach, jednak tutaj miało to swoje plusy, a mianowicie umożliwiło zwiedzenie nieporównywalnie większej liczby miejsc. -
- Na Mount Rainier znajduje się parę szlaków, którymi można podejść odrobinę wyżej w kierunku szczytu. My zmuszeni byliśmy odmówić sobie tę niewątpliwą atrakcję, ponieważ równie mocno zależało mi na dojechaniu do wulkanu św. Heleny. Cóż... może nie wybraliśmy możliwie najlepszego punktu widokowego, bo jedyne co ujrzeliśmy, to skrawek góry widoczny na drugim zdjęciu poniżej, jednak ja, jak to ja, oczywiście tradycyjnie byłam zachwycona. :) -
- Droga powrotna do Seattle. i Specjalnie dla Was parę zdjęć amerykańskich dróg o zachodzie Słońca oraz przy stopniowo zapadającym zmroku. Może nic specjalnego, lecz ja uwielbiam te zdjęcia, w dużej mierze przez ich ogromną wartość sentymentalną. Niestety, pewnego kadru nie zdążyłam uwiecznić, jednakże jestem pewna, iż ten obraz już na zawsze pozostanie w mojej pamięci... -
Dzień 15.
- Dzień 15. Ehh, dzień ostatni, dzień wylotu. Krótki poranny spacerek z panią Wendy tuż przed śniadaniem, dosłownie na godzinę przed opuszczeniem Kirkland... -
- Wspominałam, że nie udało mi się tydzień wcześniej wjechać na Space Needle? Niespodzianka! :D Cudowny Pan Zbyszek na moją prośbę dokonał rezerwacji i na cztery godziny przed odlotem ujrzałam tę oto przepiękną panoramę ze szczytu! Czarny, najwyższy budynek w oddali - Columbia Center, gdzie miałam możliwość wjechać na 76. piętro. I to tam jeszcze bardziej zaparło mi dech. -
- Piętro poniżej punktu widokowego zajmuje restauracja. Jest to lokal o genialnym rozwiązaniu - poziom ten jest obrotowy, w efekcie czego masz możliwość konsumowania przepysznego obiadu, równocześnie bardzo powoli podziwiać panoramę całych 360 stopni Seattle! Ja nie skorzystałam z tej okazji, bo... no na mnie jedną samolot by raczej nie poczekał :D -
- I na koniec ostatnia atrakcja mojego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Zupełny "spontan", na tzw. wariackich papierach, bo na niecałą godzinę przed odprawą na lotnisku. Przejazd kolejną monorail do centrum Seattle, w okolice wieżowców, drapaczy chmur, najbardziej reprezentacyjną dzielnicę. Praktycznie natychmiastowy powrót w miejsce startu kilkuminutowej podróży, a następnie... w drogę na lotnisko! Żegnajcie, Stany... -
ph. Anna Jakubek (me)
P.S.: Wybaczcie ten mały brak chronologii, lecz w dniach 8-13 mojego pobytu w Stanach Zjednoczonych brałam udział w Business Weeku, któremu mam zamiar poświęcić następny post :) więc uwaga: to jeszcze nie koniec!!
świetne zdjęcia :)
ReplyDeleteNawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę takiej wycieczki! Zdjęcia są rewelacyjne :)
ReplyDeleteJa też zazdroszczę :)
ReplyDeleteIle ciekawych miejsc do zobaczenia!
ReplyDeletePozdrawiam!
Ale cudowne widoki!
ReplyDeleteświetne zdjęcia! zazdroszczę :)
ReplyDeletePorcelainDesire
cudowne zdjęcia! bardzo Ci zazdroszczę!:))
ReplyDeleteByłabym bardzo wdzięczna gdybyś poklikała u nas w linki w najnowszym poście :) Bardzo mi na tym zależy IMMHFashionBlog(klik)
zazdroszczę :)
ReplyDeletewpadnij też do mnie ;)
ewamaliszewskaoff.blogspot.com
Great photos dear!
ReplyDeletehttp://helderschicplace.blogspot.com/2015/09/plaid.html
zazdroszczę Ci takich widoków!;)
ReplyDeleteJeśli masz czas poklikaj proszę w linki w poście;)
Ale świetne wydarzenie! :D
ReplyDeleterilseee.blogspot.com
genialna podróż, zachwycające foty :)
ReplyDeleteCześć ;)
ReplyDeleteZmieniłam nazwę bloga, lecz nie wiem czy wyświetla się.
daguiandz.blogspot.pl - już nie istnieje ;)
Pozdrawiam ciepło, Dagmara ;*
świetne widoczki ;D
Ten strój i gitary robią wrażenie. Wow! Pozdrawiam! :)
ReplyDelete